Wyprawa na mogiłę syberyjską Jana Czerskiego...
Po kilku godzinach marszu, nadal patrzymy przed siebie. Zaraz powinniśmy znajdować się we wiosce Ermołowo. Chcieliśmy schować się w podmuchach ciepłej chaty. Późnym popołudniem doszło do nas, że nie zdążymy dojść do wioski przed nocą. udaliśmy się więc nad brzeg rzeki, rozbiliśmy namioty i rozpaliliśmy ognisko. Zrobiło się bardzo zimno. Temperatura spadła poniżej - 50*C. Z rana, podczas gdy zbieraliśmy się w drogę, usłyszeliśmy warkot silnika. Zauważyliśmy nadjeżdżające po lodzie skutery. Przywiązaliśmy do nich nasze sanie i popędziliśmy prosto do wioski. Teraz dopiero dowiedzieliśmy się, że do wioski Ermołowo nigdy byśmy nie dotarli - wsi tej, jak i pozostałych, które z całą powaga są jeszcze na mapie po prostu już nie ma... Tak więc pomiędzy Czerskij, a Kołymskoje jest tylko po prostu tylko głusza. Dzisiaj w Kołymskoje jest wielki historyczny dzień... - rozpoczęła przemówienie Głowa Administracji - ... z dalekiej Polski przybyła do nas delegacja, aby oddać hołd naszemu wielkiemu Iwanowi Diementiewiczowi Czerskiemu. Ubrane w narodowe stroje dzieci śpiewały pieśni o Czerskim i recytowały poświęcone mu wiersze. Wiersze i piosenki były bardzo dziękczynne. Późnym wieczorem rozlokowano nas po chatach, abyśmy dobrze wypoczęli przed jutrzejszymi uroczystościami.
1 lipca 1892 roku Maria Pawłowna Czerska wraz z 12-letnim synem Aleksandrem urządziła pogrzeb Janowi Czerskiemu, stała tu tylko jedna chata - zapewne zwykła zimownia*5. Taki stan trwał długie lata. Dopiero w 1941 roku, biorąc pod uwagę doniosłość miejsca postanowiono zbudować tu wieś, która nazwano Kołymskoje. Mieszkało tu wówczas ok. 1000 ludzi. Dziś Kołymskoje liczy niewiele ponad 400 osób, którzy tak właściwie mieszkają tu i nie, bo to w większości pasterze reniferów i myśliwi, którzy raz są, innym razem przez długie miesiące przebywają gdzieś daleko w bezkresnej tundrze.
Od rana jesteśmy podekscytowani. Wreszcie po wielu miesiącach przygotowań i trudach podróży nastał dzień, kiedy zrealizujemy postawione sobie zadanie. Przymierzamy przywiezioną przez nas z Polski tablicę, pasuje jak ulał, jakbyśmy wcześniej brali miarę - nic dodać, nic ująć. Wiertła w ruch i po niespełna godzinie, przymocowana do monumentu tablica błyszczy w promieniach wschodzącego dopiero słońca.
Jan Czerski był synem właściciela majątku Swołna koło Witebska. Już 28 kwietnia tegoż roku, po jednej przegranej potyczce z wojskami carskimi, trafił do niewoli, a 7 lipca, z wyrokiem 6 lat przymusowej służby w wojsku wyruszył na Syberie, do Omska, w celu odbycia kary. Dobrze wychowany, znający biegle francuski i niemiecki młody Czerski był mile widziany w tzw. Towarzystwie. Mimo to źle znosił zesłanie. Załamania psychiczne osłabiły jego kondycję, trafił do szpitala. Ucieczką od przygnębiającej rzeczywistości były książki i samodzielna nauka. Interesowały go głównie takie nauki jak zoologia, geologia i paleontologia, ale też geografia i astronomia. Mimo, że był samoukiem, rychło stał się uznanym odkrywcą i cenionym naukowcem. Opracował pierwszą geologiczną mapę wybrzeża Bajkału. Za wyjaśnienie genezy jeziora Bajkał i przedstawienie budowy geologicznej wschodniej Syberii otrzymał złoty medal Cesarskiej Akademii nauk w Petersburgu. W Irkucku Czerski zachorował. Lekarze przepisali mu wyjazd do Europy... Najpierw jednak musiał załatwić policyjną zgodę na podróż. Lecz nawet, gdy otrzymał zezwolenie na wyjazd do Petersburga, nie miał środków na opłacenie kosztów podróży. Wbrew wszystkiemu wyruszył w swoją kolejną wyprawę.
Odsłonięcie tablicy z Polski, przymocowanej do obelisku, zmieniło się w wielkie święto, w którym uczestniczyli wszyscy mieszkańcy Kołymskoje i okolicy. Niektórzy przybyli tu z bardzo daleka. Dopiero teraz do nas dotarło, że Czerski jest tu czczony niczym święty, a jego grób jest najważniejszym miejscem w okolicy, swoistym miejscem kultu. Później zapadła krótka cisza i spadła zasłona zakrywająca tablicę. Rozległy się oklaski i na Kołymę "spojrzała" tablica, a na niej napis: "Wielkiemu polskiemu uczonemu Janowi Czerskiemu w 110 rocznicę śmierci - Rodacy"
Nazajutrz, ze świadomością wypełnionej misji, skuterami śnieżnymi pojechaliśmy daleko w tundrę, aby przypatrzyć się pracy i życiu hodowców reniferów. Siedzieliśmy z pasterzami w jurcie, jedliśmy mózg renifera zmieszany ze świeżą krwią. Później włóczyliśmy się, podziwiając piękno Kołymy i okolicy. Spaliśmy w miejscach, które przez większość dziejów ludzkości pozostawały poza zasięgiem człowieczej wyobraźni. Dziś wiemy, że ludzie tam żyjący nie mają odpowiedników w naszym świecie.
Dodaj komentarz